Z głośników
wydobywała się ostra melodia rockowej piosenki. Lilianna siedziała na
sypialnianym łóżku pomieszczenia, które właśnie zajmowała. Wydarzenia ostatnich
dni dały jej dużo do myślenia. Zdała sobie sprawę, jak niewielką ilością rzeczy
mogła się poszczycić. Zdobywanie atrakcyjnych, wysportowanych mężczyzn i
ukończony kurs fotografii – na chwilę obecną właśnie to mogła zaliczyć do
swoich największych sukcesów. Miała niespełna dwadzieścia jeden lat i wielkie
ambicje na przyszłość w zanadrzu, których realizacja była jej pierwszorzędnym
celem. Śmierć matki stłumiła ją wewnętrznie. Nie była gotowa podjąć nauki
uniwersyteckiej w wieku dziewiętnastu lat, była jeszcze zbyt słaba, by móc w
pełni sobie poradzić. Wiedziała, że teraz nadszedł odpowiedni moment. Czas,
kiedy nie będzie zdana na łaskę ojca, mającego własne aspiracje co do jej
osoby. Chciała poczuć się niezależną i samodzielną. Miała za sobą wsparcie
brata, dzięki któremu miała podjąć swoją pierwszą pracę. Fotograf drużyny
Liverpool FC. Nic nadzwyczajnego, ale kto mówił, że początki są zawsze idealne?
Dla Lily był to dobry początek, bo nie licząc studiów, swój wolny czas miała
spędzać z bratem i drużyną, robiąc im zdjęcia w trakcie meczu, niekiedy mając
możność bywania na treningach. Nie była to czynność przez nią wymarzona, jednak
musiała jakoś zacząć, musiała wybić się. Chciała wykrzesać z siebie resztki
chęci i woli walki, o nowe, lepsze życie.
Dwie, duże
walizki leżały na podłodze, pośrodku sypialni, a na łóżku stos porozrzucanych
ubrań i innych drobiazgów. Przystanął w progu pokoju, ściskaj bluzę w dłoni.
Zastał nic prócz wszechogarniającego bałaganu i hałasu. Przyglądał się jej
bardzo uważnie, jakby analizując każdy wykonywany przez nią ruch. Podszedł do
wieży, regulując głośność piosenki.
- Co robisz? – rozsiadł się na łóżku.
- Pakuję się. Nie widać?
- Nie to miałem na myśli. Co tym razem? – spytał zatroskany,
zawsze tak robił. Jako starszy brat wykazywał się nadzwyczajną opiekuńczością w
stosunku do niej. Martwił go każdy jej grymas, każda uroniona łza, każde
niepewne spojrzenie.
- Nic – wzruszyła obojętnie ramionami. – Chcę wreszcie coś
osiągnąć, sama, bez niczyjej pomocy. Wyprowadzam się.
- Dokąd?
- Niedaleko, znalazłam mieszkanie, w sam raz dla mnie. I nie
próbuj mi niczego tłumaczyć – odparła, widząc jego karcący wzrok. – Nie musisz
się martwić. Przez ten czas zaoszczędziłam i zebrała się pokaźna sumka. Ja
zrozumiałam, co powinnam, a czego nie. Chcę się usamodzielnić, chcę stanąć na
własne nogi. Nie możesz mi nieustannie pomagać, zwłaszcza, że powinieneś się
teraz skupić na ślubie. Żenisz się, Steven i to jest priorytetem, ja dam sobie
radę.
- Lily, jesteś jak dziecko. Czasami martwi mnie twoje
postępowanie. Nie wiem, czy to dobry pomysł, ale ufam ci – zamyślił się przez
chwilę.
- Nie zrozumiesz mnie.
- Ciężko jest mi ciebie zrozumieć, więc w tym momencie nawet
nie będę próbował.
- Ironia? – uniosła brew ku górze.
- Nie, jestem twoim bratem i martwię się o ciebie. Czy to
coś złego? Nie wydaje mi się.
- Steven, dorosłam do normalnego życia, naprawdę –
westchnęła ciężko. – Jeśli chcesz prawić mi morały, co do wzorcowego życia, to
wybacz, ale nasłuchałam się tego przez ostatnie trzy lata, kiedy ciebie nie
było obok mnie, tak jak obiecałeś – w jej głosie można było wyłapać nutkę żalu
i rozgoryczenia.
Wiedział, że
wszystko to, co mówiła, było prawdą. Popełnił błąd, nie zastanawiał się, w
którym miejscu, bo doskonale wiedział, że wyjeżdżając po śmierci matki tutaj,
do Liverpoolu’u postąpił źle, bardzo źle. Zostawił ją samą, zupełnie samą, w
momencie, kiedy ona liczyła na jego wsparcie, kiedy tak bardzo go potrzebowała,
a on? Stchórzył. Nie potrafił znaleźć żadnego racjonalnego wytłumaczenia
swojego życiowego błędu. Czuł się zobowiązany, by teraz ją wspierać, by jej
pomagać. Kochał ją całym sercem i nie mógł pozwolić na wyrządzenie
jakiejkolwiek krzywdy.
- Jestem aż tak okropny? – przytulił ją.
- Jesteś straszny – wykrzywiła wargi w lekkim uśmiechu,
skrywając twarz w jego ramionach.
- Staram się pogodzić z myślą, że moja maleńka Lily wydoroślała,
co nie przychodzi mi łatwo – poczochrał jej włosy.
- Uświadom to sobie wreszcie, Stevie. Ja też jestem zdolna
do dorosłego życia, tyle, że dojrzałam do tego niedawno.
~~~
Upinając włosy,
spojrzała za okno. To było piękne, sobotnie, październikowe popołudnie. Taka
pogoda była w Anglii rzadkością. Kolorowe liście świetnie komponowały się z
promieniami słonecznymi, które tańczyły radośnie, przedostając się do
pomieszczenia, za sprawą nie końca zaciągniętych rolet. Chłodny wiatr nie był
tutaj bynajmniej żadną przeszkodą. W takich chwilach przypominały się jej
momenty dzieciństwa, kiedy to wraz z bratem ochoczo udawali się do parku, gdzie
nie było końca zabawom i wygłupom, którym to oddawali się bez pamięci.
Przychodziły momenty, kiedy żałowała, że z tego wyrośli. Czasami tak bardzo
brakowało jej tych dziecięcych odruchów. A teraz? Obecnie najważniejszy
mężczyzna w jej życiu za niespełna dwie godziny miał stanąć przed ołtarzem, by
ślubować miłość i uczciwość małżeńską kobiecie, w której był szaleńczo
zakochany, bynajmniej tak relacjonował. Na samą myśl o tym, na jej twarzy
zagościł szeroki uśmiech. pragnęła jego szczęścia, nawet bardziej niż on sam. W
jej mniemaniu zasługiwał na nie. Przez cały ten dzień chodził dumny jak paw,
był zadowolony, a jednocześnie niezmiernie szczęśliwy, bo miało wydarzyć się
to, na co tak długo czekał. Nie był ani trochę niepewny tej decyzji.
- Stevie, denerwujesz się? – przyjrzała się bratu,
poprawiając i tak idealnie już leżący krawat, po czym podała elegancką marynarkę
garnituru, pochodzącego niewątpliwie od jednego z najlepszych projektantów.
- A niby dlaczego miałbym się denerwować? To jeden z
lepszych dni w moim życiu, jak nie najlepszy. Przecież nie tracę niczego, nie
tracę wolności. Wiążę się z kobietą, którą kocham, Lily – ucałował ją w czoło.
- Licząc mój skromny udział w przygotowaniach… –
wyszczerzyła rządek białych zębów w niewinnym uśmiechu.
- O tak, to też twoja zasługa, bez ciebie nic nie byłoby tak
idealne – mrugnął do niej. – Jesteś niesamowita. Wiszę ci przysługę.
- Wystarczy, że tobie się układa – uśmiechnęła się blado,
poprawiając sukienkę.
- Tobie też się ułoży, ale nie mogę zagwarantować, że tak
będzie, musisz sama w to uwierzyć – spojrzał na swoje lustrzane odbicie, po
czym, ku jej wielkiemu oburzeniu, poczochrał ją po włosach, które układała
mozolnie przez ostatnie dwie godziny. Taki już był, uwielbiał się z nią
droczyć.
~~~
Kościół wypełnił
się niemal po brzegi gośćmi pary młodej – dwóch osób, dla których ten dzień
miał należeć do wyjątkowych w swoim rodzaju i niezapomnianych. Dopilnowano, aby
uroczystości nie zakłócali wścibscy dziennikarze i fotoreportaży, dla których
ślub Stevena Gerrarda i Alex Curran był niewątpliwie jednym z ważniejszych wydarzeń
w Wielkiej Brytanii bieżącego roku. Lily przystanęła po prawej stronie ołtarza,
naprzeciwko brata, posyłając mu pokrzepiający uśmiech, choć ona sama denerwowała
się horrendalnie. Steven nie wydawał się być zdesperowanym, zestresowanym
mężczyzną, obawiającym się utratą swojego stanu wolnego, wręcz przeciwnie,
tryskał radością i dobrym humorem. Przymknęła powieki, czerpiąc nieco chłodnego
powietrza. Stukot obcasów panny młodej odbijał się echem od lśniącej posadzki. Na
ołtarzu pojawił się duchowny w asyście muzyki kościelnej, która nadawała tej
chwili odrobiny magii i niesamowitości. Zza filara wyłoniła się Alex, w całej
okazałości. Śnieżnobiała suknia w połączeniu z jej brytyjską urodą oraz jasne
włosy, swobodnie opadające na smukłe ramiona dawały prześliczny efekt. Prowadzona
pod ramię przez ojca, uśmiechała się do wszystkich zgromadzonych. Uśmiech nie
schodził jej z twarzy chociażby na chwilę. Ten dzień należał po części do niej,
oboje ze Stevenem chcieli się nim podzielić ze wszystkimi.
Uśmiechnęła się
lekko, widząc brata i jego narzeczoną, złączonych w szczerym uścisku dłoni. Przygładziła
nerwowo materiał sukienki, zajmując miejsce tuż za panną młodą. Zastanowiła się,
czy i jej dane będzie kiedyś być tak szczęśliwą. W jednej chwili świadomość ta
prysła niczym bańka mydlana, pozostawiając tylko niesmak. Uświadomiła sobie, że
tak naprawdę szczęście nie jest darem, który mogłaby otrzymać. Im bardziej
chciała go zaznać, tym większe było jej wrażenie, że nie zasługuje na nie, że
los bawi się z nią. Wszystko wydawało się jej takie piękne, tak nieosiągalne
dla niej w przyszłości. Obserwowała wszystko w zwolnionym tempie. Stevena,
odbierającego od drużby niewielkie pudełeczko, zawierające jeden z ważniejszych
elementów tej uroczystości, który za chwilę miał stać się jednym z symboli
dwójki zakochanych i oddanych sobie ludzi, dozgonnie. Miłość powinna być
dozgonna. Lilianna miała o niej takie właśnie wyobrażenie. I nagle, spojrzenie
jego czekoladowych tęczówek przywróciło ją do rzeczywistości, albo było to jej
złudnym wrażeniem. Nie chciała się nawet opierać hipnozie jego oczu, która
przyprawiała ją o lekkie drżenie ciała. Przedstawienie, odgrywane przed
ołtarzem przez dwójkę głównych bohaterów właśnie się zaczęło, a ona, Lilianna
Milford skupiała się na swoim kompanie, wybranku Stevena, Fernando Torresie. Serce
zabiło jej szybciej. Wpatrując się w jego tęczówki, wsłuchiwała się w słowa
przysięgi małżeńskiej.
The fire burned your arm
lakes, and the eyes sink
senses to find solace
all I want from you
get to your interior
a few seconds it live
brief moment the tide of feelings
I have enough to be able to breathe.
Siedziała przy
jednym z eleganckich stolików, obserwując bawiących się ludzi. W dłoni
dzierżyła kieliszek wypełniony szampanem, miarowo upijając go łyczkami. Wszyscy
bawili się znakomicie, śmiali się, cieszyli, ekscytowali dniem dzisiejszym,
tylko ona wydawał się być przygaszona. Nie chciała psuć bratu jego święta. Była
tutaj tylko dla niego, choć tak naprawdę ochota na jakiekolwiek szaleństwa
przeszła tak szybko, jak szybko się pojawiła. Zaśmiała się pod nosem, widząc
Dirka szalejącego na parkiecie wraz ze swoją żoną. Lubiła ten jego
nieprzewidywalny optymizm życiowy, choć sama nie potrafiła podchodzić do życia
w sposób chociażby zbliżony do niego, za dużo przeszła, by móc cieszyć się
pełnią szczęścia. Puścił jej oczko, machając energicznie, co przyjęła z lekkim
entuzjazmem.
- Samotna i nieszczęśliwa? – otrząsnęła się, kiedy ktoś
szturchnął ją w ramię. Widząc pochylającego się nad nią Reinę, wykrzywiła wargi
w uśmiechu. Tylko na to było ją stać w tym momencie.
- Samotna i ciesząca się szczęściem brata. Nazwijmy to tak –
mrugnęła do niego.
Zaśmiał się
perliście, kręcąc tylko głową.
- Za dobrze cię znam, seniorita.
- Steven prosił cię, żebyś dotrzymał mi towarzystwa, podczas
kiedy on zajęty będzie sobą i Alex?
- Ależ nic z tych rzeczy. Robię to z własnej,
nieprzymuszonej woli. Dzisiaj to ty będziesz moją taneczną partnerką –
uśmiechnął się szarmancko, wyciągając dłoń w jej stronę.
Chwyciła ją,
przyglądając mu się z rozbawieniem.
- Nie potrzebuję litości, Pepe – ułożyła dłonie na jego
ramionach, kiedy bramkarz swobodnie prowadził ją w tańcu.
- Być może jest ktoś, kto interesuje się tobą szczerze. Ja też
nie lubię ludzkiej litości – uśmiechnął się niewinnie, co sprawiło, że i na jej
twarzy zagościł promienny uśmiech. Ten człowiek był dla niej prawdziwym
lekarstwem – zawsze przyprawiał o uśmiech, zawsze.
- Zabawny jesteś – pokręciła głową z dezaprobatą, śmiejąc
się w najlepsze.
- Moja natura, nie ja – zawtórował jej.
- Odbijany? – aksamitny szept męskiego głosu przyjemnie
podrażnił płatek jej ucha.
Nim zdążyła się
obrócić i zareagować w jakikolwiek sposób, wylądowała w jego ramionach. Zapach jego
perfum wywoływał u niej przyjemne, niespotykane dotąd reakcje błogostanu. Przymknęła
powieki, opierając głowę na jego ramieniu. Poruszała się swobodnie w takt
muzyki, pozwalając mu objąć się mocno w pasie. Jej uszu dobiegła łagodna,
kojąca melodia. W tej chwili poczuła ogromne zmęczenie, nie nagłe, zmęczenie
kilku ostatnich dni, nieprzespane noce, poświęcone przedślubnym przygotowaniom
dawały się jej właśnie we znaki. Odsunęła się nieco od niego. Zrozumiał ją, bez
zbędnych słów.
- Odwiozę cię – uchwycił ją delikatnie w pasie, prowadząc do
szatni.
Narzuciła na
ramiona elegancki, czarny płaszczyk, kiedy on ponownie zniknął wśród tłumu
bawiących się gości. Nie wiedziała do końca, co to miało znaczyć. Chciała pożegnać
się jeszcze ze Stevenem, lecz nie dostrzegła go nigdzie, a była zbyt zmęczona,
by zająć się jego mozolnym poszukiwaniem w tej dużej grupie.
- Fernando, ufam ci. Uważaj na nią – uścisnął dłoń Hiszpana,
powierzając mu pod opiekę swoją siostrę, której za żadne skarby świata nie
mógłby pozwolić skrzywdzić.
- Bądź spokojny i baw się dobrze. Ze mną nic jej nie grozi –
uśmiechnął się, zapewniając go o swoich zamiarach.
- Nie chcę, żeby kolejny raz się rozczarowała, a potem
załamała, za wiele już przeszła.
- Nie będzie sama – uścisnął Alex, po czym udał się w dobrze
znanym mu kierunku.
Przez całą drogę
do mieszkania nie odezwała się do niego słowem. Słowa wydawały się jej takie
zbyteczne w tym momencie. Wolała raczyć się tą ciszą. On natomiast zerkał na
nią ukradkowo, a na jego twarzy co jakiś czas pojawiał się uśmiech. rozumiał
obawy Stevena. Bał się o nią, zwyczajnie się o nią bał, ale jednocześnie wiedział,
że z nim nic jej nie grozi, że oddał ją w dobre ręce, pomimo jej niewiedzy.
Sądził, że to będzie dobry rozwiązaniem, choć tak naprawdę nadal tkwiły w nim
jakiś niewyjaśnione obawy. Musiał jej dopilnować, po raz kolejny wkroczył w jej
życie, z czego ona nie byłaby zadowolona. Nie mógł odesłać go od tak do siebie.
Nie chciał namieszać, chciał jej pomóc, tylko pomóc.
Przekręciła klucz
w zamku, popychając je pewnie. Dłonią poszukała włącznika i już po kilku
sekundach w przedpokoju zapanowała jasność. Nie była sama. Przystanął tuż za
nią, ściskając w dłoni swoją torbę sportową.
- Będziesz mnie teraz pilnował? – spojrzała na niego,
ściągając buty i odwieszając płaszcz.
- Będę dotrzymywał ci towarzystwa – poprawił ją.
Zadarła głowę do
góry, spoglądając na niego błagalnie. Sama nie wiedziała, co miało to na celu. Bez
słowa wziął ją na ręce i ruszył w stronę pomieszczenia, jej sypialni. Ułożył delikatnie
na łóżku, okrywając jej drobne ciało puchowym kocem. Sam ułożył się obok. Była tak
zmęczona, że krótka toaleta przed snem byłaby dla niej zbyt pracochłonna. Ułożyła
głowę na jego klatce piersiowej, unoszącej się miarowo pod wpływem wdychanego
powietrza. Uśmiechnął się, lecz ona nie mogła tego dostrzec. Objął ją
ramieniem, bardzo ostrożnie, jakby obawiając się, że każdy zbędny ruch może być
dla niej krzywdą. Zasypiając, cały czas pozostawała w nie za mocnym uścisku
jego ramion, jakby przypuszczał, że jest podatna na wszystko, co złe. Chciał przy
niej czuwać, a jej lekki uśmiech, wymalowany na twarzy, być może nieświadomy
rekompensował mu rysującą się przed nim perspektywę nieprzespanej nocy.
_____________________________________________
Rozpisałam się tutaj, chyba nawet za bardzo. Przynajmniej uraczę was dłuższym rozdziałem na zimny, listopadowy wieczór ^^. Rozdział pozostawiam do Waszej oceny w komentarzach. Krótko i na temat.
Pozdrawiam :*
Tą końcówkę mogłaś bardziej opisać...
OdpowiedzUsuńWesele cudne i cacy ;p
Wszystko na 5
Czekam na next ;**
Hm wszystko jest opisane, że nie wiem co dodać. :)
OdpowiedzUsuńTorres chyba bardzo polubił Lilianę skoro jest w stanie nie spać całą noc, żeby tylko móc ją pilnować w tym łóżku.
Cieszę się, że dziewczyna w końcu się wyprowadziła. nie będzie teraz siedziała na głowie bratu i w spokoju będzie mogła układać sobie życie.... kto wie może już niedługo z Fernando.
Pozdrawiam;*
Podoba mi się :) Steve troszczy się o siostrę, Pepe ze swoją naturą, no i Torres, dbający o dziewczynę. Wierzę, że nie ma złych zamiarów, wobec niej :) Pozdrawiam i życzę weny!
OdpowiedzUsuńpiękny i długi rozdział! Znowu Torres towarzyszy siostrze Stevena :) Bardzo mi się podobają opisy jej i stevena. Opisujesz to wszystko z taką czułoscią... młodsza siostra chroniona przez brata. Swietne :)
OdpowiedzUsuńrobi się coraz ciekawiej!
Poszłaś tym rozdziałem do przodu, i to bardzo. Najpierw Steven i jego troska o siostrę, ideał starszego troskliwego brata. I Lilly, która naprawdę się zmieniła w tym rozdziale, przynajmniej ja tak to odebrałam. Stała się bardziej odważna, wychodząca do życia, biorąca je za rogi i nie pozwalająca, żeby przeciwności życia ją pokonały. Nowa praca, nowe mieszkanie, a teraz w jej sercu rodzi się coś, czego chyba nawet ona sama się nie spodziewała. Kolejny podbój przystojnego piłkarza, czy to będzie coś więcej?
OdpowiedzUsuńPodpisuję się pod komentami dziewczyn, że ostatnia scena to był majstersztyk. Zresztą cały rozdział bardzo mi się spodobał, bo naprawdę świetnie opisałaś emocje, jakie targają Lilly, jej odczucia, tak dojrzale i jednocześnie w sposób zwięzły, tak, że czytając to można spokojnie poczuć to, co czuje bohaterka .
Dziękuję za komentarze u mnie, pozdrawiam i życzę dalszej weny, oby jak najszybciej:)
Cóż mam napisać. Torres! Uwielbiam go. A Steve to wspaniały starszy brat. Czekam na następny rozdział :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
To, jak Steave troszczy się o Lily jest urocze! Ślub wyobraziłam sobie po prostu bajeczny! hahah Pepe-mistrz<3 Jedynie Fernando go przebił. Uwielbiam czytać o nim opowiadania. Zaopiekował się Lily tak słodko<33
OdpowiedzUsuńCzekam na nowy!
Zapraszam serdecznie na mojego nowego bloga o Fernando Torresie. nie-warta-cierpienia.blogspot.com Przepraszam, że zaczynam od spamu ale jakoś muszę się wybić :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
Cóż ja mogę tu napisać? Rozdział, jak zwykle zresztą, jest świetny. Nie mogę doczekać się kolejnego ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;*
W sumie zrozumiała jest ta jej chęć uwolnienia się od brata. Każdy kiedyś chce poczuć, jak to jest żyć na własną rękę, samemu decydować o wszystkim i generalnie posmakować niezależności. Niezależności, która pewnie nie raz da się jej jeszcze we znaki, ale, sądząc po tym, jaką opiekę ma już teraz, pewnie nie będzie to aż tak dotkliwe jakby być mogło, bo zawsze obok będzie ktoś, kto pomoże.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
[droga--do--gwiazd]
[bkurek.blogspot.com]
bardzo podoba mi się ten rozdział. jakoś nie wyobrażam sobie Lily mieszkającej samotnie bez brata. dla mnie ona jest zbyt słaba, nadal zagubiona po śmierci matki. ale może sobie jakoś poradzi. najwyższy czas, żeby stanęła na nogi i przestała być tą słabą Lilianną. postać Fernando Torresa jest zbyt słodka, aby mogła być prawdziwa. jego zachowanie w stosunku do siostry kolegi z drużyny jest wprost imponujące. jest taki czuły i delikatny. widać, że pragnie jej szczęścia. a końcówka jest cudowna! czekam na nowy!
OdpowiedzUsuńSerdecznie zapraszam na drugi rozdział: http://the-lines-of-life.blogspot.com/. :)
OdpowiedzUsuńA ja znowu tak późno czytam, ale brak czasu. Bardzo mi się podoba ten rozdział. Świetnie wychodzi ci opisywanie tego wszystkiego, ślub Stevena na pewno był niesamowity. Ale szkoda mi głównej bohaterki, na pewno kiedyś odnajdzie prawdziwe szczęście. Właśnie leży obok niej na łóżku :) pozdrawiam ; * / 444-days-in-hell
OdpowiedzUsuń