Opowiadanie w całości dedykowane Izuś i La seniorita T.

12 października 2012

#1. Release me, release my body, help me.


 Liverpool, 14 lipca 2007

Steven!
Dobrze wiem, że zostało mi naprawdę niewiele czasu, tutaj, na ziemi. Wiem też, że rokowania są praktycznie beznadziejne. Dlatego proszę Cię, synu, zaopiekuj się swoją młodszą siostrą, zaopiekuj się Lily. Nie chcę, żeby w momencie, kiedy mnie już z Wami nie będzie, czuła się osamotniona. Ona jest taka krucha, taka słaba, a zarazem taka delikatna. Ojciec jest człowiekiem zaborczym, nigdy nie poszanował jej jako swojej córki, bo do szczęścia wystarczałeś mu Ty. Ja nigdy nie potrafiłabym zróżnicować Ciebie i Lily pod jakimkolwiek względem. Lilianna jest jeszcze za słaba na dorosłe życie. Proszę, zaopiekuj się siostrą. Mam nadzieję, że otoczysz ją troską i miłością, jak czyniłam to do tej pory. Wierzę, że się na Tobie nie zawiodę, Stevie.
Kocham Was, najmocniej na świecie.
Mama.

     Ściskała w dłoni skrawek białego papieru, na którym stopniowo przybywało coraz więcej przezroczystych, mokrych plamek. Spojrzała na zdjęcie, wiszące w salonie jego mieszkania. Ona, Steven, ich matka. W prawym, dolnym rogu ciemny napis: 21.06.2005r. Trójka osób. Najmniejsza cząstka społeczeństwa. Rodzina. Patrząc na to zdjęcie bezpardonowo można było stwierdzić, że to trójka szczęśliwych, kochających się osób. Doskonale pamiętała sytuację, kiedy zrobiono to zdjęcie. Wakacje 2005. Chyba najlepsze w jej życiu, bo spędzone bez ojca, dla którego ważniejsze było sympozjum naukowe. Czas beztroskiego życia otwierał wówczas przed nią szerokie perspektywy, zataczając daleko swoje kręgi. Uwielbiała wracać myślami do tamtego życia, do tego beztroskiego, lekkiego życia, którym się upajała.
     Skrawek arkusza A4 sprzed trzech lat znalazł się w jej dłoniach przez przypadek. Chłonęła jego zawartość łapczywie, jak głodny zwyczajną kromkę chleba. Obydwoje ze Stevenem darzyli matkę szacunkiem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego nie dotrzymał tego, o co go prosiła. Tutaj nie chodziło już o nią samą, a o słowo dane rodzicielce. Łzy niedowierzania mimowolnie ciekły po jej bladych, lekko zaróżowionych policzkach. Dlaczego nie potrafił dotrzymać czegoś, o co prosiła go umierająca matka? Dlaczego? Czyżby Steven się zmienił? Zmienił tak bardzo, że nie potrafiła zrozumieć postępowania rodzonego brata, z którym jeszcze nie tak dawno świetnie się dogadywała?
     Lily nigdy nie narzekała. Pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny, nigdy niczego jej nie brakowało. Zawsze dostawała to, czego chciała. Ubrania od najlepszych projektantów, najdroższe kosmetyki z górnej półki. Pieniądze, którymi sprawiała sobie każdą swoją zachciankę. A tych zachcianek było niewiele, nie było ich prawie w ogóle. Chciała tylko odrobiny zrozumienia od grupy najbliższych jej osób. Od najmłodszych lat zżyta z bratem i kochana przez matkę, nie tolerowana przez ojca. Kochała futbol, a raczej go pokochała, dzięki Stevenowi. Grała - na domowym podwórku, z bratem, dla czystej przyjemności. Odgrywała role. Różnorakie. W przedstawieniach szkolnych, w szkolnym teatrzyku, wszędzie, gdzie tylko nadarzała się okazja. Wrażliwa na krzywdę innych. Fotografowała. Kiedy dostawała natchnienia. Wszystko. Ludzi, zwierzęta, martwą naturę. Wszystko, co ją otaczało. Uwielbiała uwieczniać na kliszy każdą chwilę, która tworzyła dla niej coś w swoistego rodzaju krótkiej historyjki dla danego zdjęcia. Miała słabość. Ogromną słabość do mężczyzn. Młodych, przystojnych, wysportowanych. Nie było ich w jej życiu zbyt wielu, ale żaden z nich nie zagrzał miejsca w jej sercu na długo.


     Minęły dwa lata, odkąd straciła matkę. Wydawało się, że ta rodzinna tragedia zmieniła ją – umocniła duchowo, wydoroślała, stała się poważniejsza, była rozsądniejsza, zaczęła poważniej podchodzić do życia. I taka była, oczami innych. W głębi duszy pozostawała tą samą, zagubioną, częstą dziecinną Lily. Pozostawała tą młodą kobietą, często podejmującą irracjonalne decyzje, w wyniku których przeżyła wiele rozczarowań. Ojciec ciągle wytykał jej nieprzemyślanie podejmowane decyzje, a ona? Ona ciągle tęskniła za zmarłą matką, której tak bardzo jej brakowało, z którą zawsze mogła porozmawiać, o wszystkim. Matka zawsze pozostawała najważniejszą osobą w życiu i teraz pewnie patrzyła na nią gdzieś z góry, z dezaprobatą, widząc, swoją malutką Lily, zagubioną, niepewną, dziecinną. Bo taka właśnie była Lilianna Milford.

Taki jest jednak zawsze pierwszy odruch beznadziejności: wiara, że w samotności cierpienie zahartuje się i wysublimuje jak w ogniu oczyszczającym. Mało ludzi potrafi naprawdę znieść samotność, ale wielu marzy o niej jak o ostatniej ucieczce. Podobnie jak myśl o samobójstwie, myśl o samotności bywa najczęściej jedyną formą protestu, na jaką nas stać, gdy wszystko zawiodło, a śmierć ma w sobie jeszcze ciągle więcej grozy niż uroku.

- Mamo, tak bardzo mi ciebie brakuje… Dlaczego? Dlaczego odeszłaś? Dlaczego zostawiłaś mnie samą? Wiesz, to już nie chodzi o to. Chorowałaś. Mam żal, że mi nie powiedziałaś. Wiedział Steven, wiedział ojciec, ale nie wiedziałam ja. Zawsze byłam dla ciebie małą, nieporadną Lily, byłam oczkiem w twojej głowie – po bladych policzkach brązowowłosej dziewczyny pociekły pojedyncze kropelki krystalicznie czystych łez. – Przecież ja też miałam prawo wiedzieć, wiesz? Nie wiem, naprawdę nie wiem, jak poradzę sobie bez ciebie. Steven wyjechał. Zawsze marzył o tym, aby grać dla Liverpoolu i jego marzenie się spełniło, wiesz? Stevie pełni nawet funkcję kapitana. Wiem, że teraz na pewno jesteś z niego dumna. Mam nadzieję, że ze mnie też kiedyś będziesz, może. Nie radzę sobie. Z niczym. Nie potrafię rozmawiać z ojcem, próbowałam, ale nie umiem. Czuję się taka ograniczona. Steven ma swoje życie, nie chcę zawracać mu głowy swoimi problemami. Utrzymujemy kontakt, ale to już nie to samo, co kiedyś. Żałuję, że nie mogę być tam z tobą, teraz, bardzo bym chciała, wiesz? Kocham cię, mamusiu… - szepnęła drżącym głosem, składając na płycie grobowej bukiet białych róż.


     Był dumny. Wszystko układało się tak jak powinno. Nie zakładał wcześniej, że jego życie w tak krótkim tempie nabierze tylu barw. No cóż, nie tak dawno perspektywa trzydziestki na karku nie napawała go szczególnym optymizmem, ale ostatnio w ogóle zmienił podejście do życia. Za trzy miesiące żenił się z kobietą, która trwała u jego boku od dwóch lat. Krótko czy długo? Dla niego to była nieistotna drobnostka. Szkoda było poświęcać mu życia na nic nieznaczące niuanse. Cieszył się tym, co było tu i teraz i planował ich wspólne życie. Nie zburzył tego nawet przyjazd Lilianny. Właśnie w tym momencie zdał sobie sprawę, jak złe było jego zachowanie. Nieodpowiedzialne. Niedorzeczne. Odkąd pamiętał, już w dzieciństwie, kiedy spędzał z nią mnóstwo czasu, chociażby zagłębiając ją w tajniki piłki nożnej, obiecał sobie, że cokolwiek by się nie wydarzyło, zaopiekuje się nią. Zaopiekuje się swoją maleńką siostrzyczką. Zaopiekuje się Lilką. Wyjechał. Chciał za wszelką cenę udowodnić przede wszystkim sobie, że jest wart, że wart jest gry w Liverpool Football Club. Udowodnił. Udowodnił kosztem więzi, która ich łączyła. Więzi, która nie została przerwana, a więzi, która z dnia na dzień przecierała się w pewnych miejscach, stając się cieńszą. Tak bardzo pragnął wynagrodzić jej to wszystko. Wynagrodzić jej te dwa stracone lata. Dwa lata piekła, jakie znosiła u boku człowieka, który był ich ojcem, ojcem, jedynie na dokumencie, jakim był akt urodzenia. Była jego siostrzyczką. Musiał uchronić ją przed złem tego świata. Była taka dziecinna, taka krucha, taka słaba.


- Po co mnie tam zabierasz? – spojrzała na niego z nieukrywanym wyrzutem. – Na polu jest zimno, szaro i brzydko, a ja nie tak wyobrażałam sobie to popołudnie. Gapienie się na grupkę zziajanych mężczyzn, biegający wokół boiska jakoś nie napawa mnie optymizmem – wielce naburmuszona przyodziała skórzaną kurtkę, zawieszając na ramieniu torbę z aparatem.
- Lily, zachowujesz się jak rozkapryszona gówniara. Poznasz moich przyjaciół, zabieram cię tam chociażby dlatego – wywrócił oczami, ostatnim ruchem zgarniając kluczyki od samochodu.
- Nie chcę poznawać twoich przyjaciół.
- Ale lubisz wysportowanych mężczyzn, więc może któryś z nich wpadnie ci w oko – mrugnął do niej, uśmiechając się przekornie.
- Tak, chyba dlatego tam idę, właśnie dlatego – wykrzywiła wargi w lekkim uśmiechu, wywracając teatralnie oczyma.
- Oh, Lily, zobaczysz, że nie będzie tak, jak sobie ubzdurałaś. Sama wiesz, że Pepe to niesamowicie pogodny facet – objął ją mocno ramieniem, kiedy dotarli na Anafield Road.
- Jeden poznany piłkarz, prócz ciebie w zupełności mi wystarczy – jęknęła, grymasząc.
- Musisz integrować się z ludźmi, zwłaszcza, że żenię się za trzy miesiące, a w tym czasie będziesz ich widywała znacznie częściej, także przygotuj się psychicznie – zaśmiał się. – Jutro powiem Alex, żeby zabrała cię na jakieś zakupy, bo w końcu to wasz żywioł, kobiety.
- Każda reguła ma swój wyjątek, wiesz? – przyglądała mu się spod przymrużonych powiek.
- No tak, a ty jesteś tym wyjątkiem, byłbym zapomniał. Idź na trybunę, ja skoczę się przebrać. Uprzedziłem trenera o twojej obecności, więc nie powinno być żadnego problemu. Pokaż tylko przepustkę ochroniarzowi – poczochrał jej włosy, chwilę po tym znikając w półmroku korytarza.


     Mistrzostwa Świata 2010 zapamięta do końca życia. Był tego pewien. I to nie ze względu na to, że po raz pierwszy w historii sięgnął po mistrzostwo. Zapamięta je dlatego, że były one najgorszym okresem w jego karierze. Okresem, który miał nadzieję zażegnać wraz z nowym sezonem Premier League. Na czarnym lądzie dawał z siebie wszystko. Może nie maksimum, ale wyściskał siódme poty, by zadowolić sztab, a przede wszystkim trenera. Szczerze powiedziawszy, nie była to próba, która mógł zaliczyć do udanych. Podbudowywała go tylko wiara del Bosque i wsparcie przyjaciół, na których mógł liczyć. Trenował. Ciężko pracował. Kopał piłkę nawet w czasie wolnym. Bez efektu. Grał, ale jakby był niewidoczny na boisku. Wiedział, że w tamtym momencie był słaby, ale odczuwał lęk, jeśli miałby się do tego przed sobą przyznać. Nie chciał tego pamiętać. Krótkie wakacje w rodzinnej Hiszpanii i powrót do Liverpool’u. Tutaj nie miał czasu na sentymenty i rozczulanie się nad samym sobą. Czekał go nowy sezon, w którym chciał zaspokoić głód grania i zdobywania. Jak nigdy dotąd odczuwał potrzebę spędzenia kilku godzin z Dirkiem, ze Stevenem, z Pepe. Z ludźmi, których mógł bez zająknięcia nazwać przyjaciółmi, poniekąd też towarzyszami. Nie widzieli się blisko dwa miesiące, a już niedługo przygotowania do ślubu Gerrarda, a więc niewiele czasu, by nadrobić te zaległości.


     Zajęła miejsce na jednej z trybun, co nie było większym problemem, kiedy miała przy sobie przepustkę, którą podarował jej Steven. W prawej dłoni dzierżyła aparat, który niekiedy traktowała jak matka dziecko – z czułością, a niekiedy przesadną troskliwością. Dla niej nie był urządzeniem do pracy, a czymś w rodzaju wynalazku techniki, pomagającym uwiecznić wiele pięknych chwil. Rozejrzała się wokoło. Stevie miał rację, Anafiel Road był przepięknym miejscem, dla niego szczególnym, dla niej potężnym, robiącym wrażenie obiektem. Chłodna pogoda raczej nie sprzyjała rozpoczynającemu się treningowi. Obserwowała piłkarz, wychodzących z tunelu wprost na murawę, każdego po kolei. W sporej grupce mężczyzn dostrzegła też i brata, szepczącemu coś na ucho Pepe Reinie, bramkarzowi Liverpoolu FC, który to po chwili obrócił się w jej kierunku, machając radośnie. Zaczerpnęła świeżego powietrza, uśmiechając się pod nosem. Odmachała mu energicznie. Wprawdzie spotkała go zaledwie kilka razy, ale zdążyła bardzo polubić. Taka właśnie była. Zbyt szybko przywiązywała się do ludzi, a potem najczęściej tego żałowała. Nie potrafiła inaczej. To była jej wrodzona natura. Hiszpański bramkarz wydawał się tak sympatycznym człowiekiem, że nie sposób byłoby go nie polubić, wręcz przeciwnie, byłoby to nawet grzechem.


- Buenas dias, seniorita!* – usłyszała radośnie rozbrzmiewający głos, kiedy wraz z bratem opuszczała stadion Anafield Road.
- Buenos dias, senior. Encatado de verte.* - uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
- Widzę, że moje lekcje na coś się zdały, a ty pod szlifowałaś język i hiszpański pierwsza klasa – mrugnął do niej, przytulając delikatnie na powitanie.
- Przez chwilę miałam wątpliwości, czy aby się nie zbłaźniłam – zaśmiała się cicho, wsuwając zimne dłonie do kieszeni spodni.
- Jest mucho perfecto – poruszył brwiami w dość zabawny sposób. – Stevie, nie poznałeś jeszcze siostry z resztą naszej cudownej ekipy? – zaśmiał się, spoglądając na przyjaciela.
- Nie, ale chyba jest odpowiednia do tego okazja. Tłumaczyłem jej całą drogę, że Dirk i Fernando to sympatyczni ludzie, a ona ciągle swoje – wywrócił oczyma.
- To prawda, seniorita?
- Wystarczy mi, że znam was obydwu, a moja psychika jest wystarczająco spaczona – mruknęła pod nosem, mało entuzjastycznie.
- Hej, hej, rozchmurz się! Ja sam jestem ciekaw, jak hiszpańskie słońce posłużyło naszemu piegowatemu byczkowi – odparł dziarsko, biorąc ją pod ramię.
     Chcąc, nie chcąc, musiała poszerzyć grono swoich znajomych-nieznajomych o dwóch kompletnie nieznanych jej osobników, na co nie miała ochoty, bo uważała, że to do szczęścia nie będzie jej raczej potrzebne.


Buenas dias, seniorita!* - z hiszp. Dzień dobry, panienko!
Buenos dias, senior. Encatado de verte.* - z hiszp. Dzień dobry, panu. Cieszę się, że cię widzę. 


_______________________________________


Rozdział jest wystarczająco długi, więc nie będę się tutaj rozpisywała. Dodam tylko, że jestem z niego bardzo zadowolona. Pierwszy raz w życiu jestem zadowolona z rozdziału mojego autorstwa ^^.
Pozdrawiam ;))

15 komentarzy:

  1. podoba mi się ten rozdział jak i Twój styl pisania. jakoś przypadła mi do gustu postać Lily. jest taka charakterystyczna i bardzo kojarzy mi się z Bellą ze 'Zmierzchu'. dziewczyna nie miała łatwego życia i zawsze była traktowana, jak taka oferma, która potrzebuje całodobowej opieki. fajnie, że Steven chce naprawić relacje ze swoją siostrą. czekam z niecierpliwością na dwójeczkę.
    pozdrawiam! :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Masz rację, nie lubić Reiny to prawie jak grzech hehe. Świetny rozdział, choć Twój Word zaczął żyć swoim własnym życiem i pozmieniał nazwę stadionu:D. Szkoda mi Lilly, straciła matkę, ma ojca tyrana, a brat właśnie się żeni, więc już nie ma dla niej aż tyle czasu. Choć i tak postać Stevena, którą wykreowałaś, bardzo mi się podoba. A będziesz pisać coś o jego córkach, czy nie planujesz czegoś takiego?
    I oczywiście, w następnym odcinku, jak się domyślam, wielkie poznanie. Lilly i Fernando...Ciekawe, jak to rozegras, czy od razu się polubią, czy Fer okaże się strasznym dupkiem, i zrani Lilly. Kurcze, już nie mogę się doczekać:D. Pozdrawiam cieplutko i czekam na następny, oby jak najszybciej:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mi też rozdział się podobał ; ) Ja też uwielbiam Reinę. To taki zawsze pogodny facet ;**
    Czekam na więcej ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Niesamowity rozdzial. Twoj styl pisania jest taki no poprostu piekny :)

    OdpowiedzUsuń
  5. nie dziwię się, że jesteś zadowolona, ja też jestem zadowolona z tego rozdziału :P
    bardzo mi się podoba i jestem ciekawa jak zareaguje na naszego Torresa <3
    czekam na nowość ^^

    OdpowiedzUsuń
  6. Każdy byłby zadowolony z takiego rozdziału jak ten. Niesamowicie piszesz, ale to przecież dla Ciebie nic nowego :P
    No widać, że Lilly jednak jest bardzo pojętna skoro tak szybko zaczęła przyswajać hiszpański :) No i Reina, który zaskarbił sobie jej serce. Nie ma co się dziwić, wydaje się dość sympatyczny.
    Czyli w kolejnym rozdziale Fernando i Lilly w końcu się poznają. Jestem ciekawa jak to rozegrasz.

    P.S. Z utęsknieniem czekam na rozdział na illegal-madness stąd moje pytanie - zamierzasz dodać tam w najbliższym czasie nowość?

    P.S.2 Jeśli masz ochotę to chciałabym zaprosić Cię na nowe opowiadanie na www.gorzki-smak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  7. W takim razie pozostaje mi tylko czekać na tą nowość i życzyć w dalszym ciągu weny, bo póki co czego się nie dotkniesz wychodzi Ci na prawdę perfekcyjnie.

    OdpowiedzUsuń
  8. Niedotrzymana obietnica już zawsze niedotrzymaną obietnicą zostanie, ale chyba nic nie stoi na przeszkodzie, żeby Steven zaopiekował się siostrą teraz. Wcześniej chyba o tym zapomniał, i chociaż ona jest już doroślejsza niż kilka lat wcześniej, na pewno chciałaby mieć przy boku kogoś, kto się nią zaopiekuje.
    Każdy przecież chciałby kogoś takiego mieć.
    Pozdrawiam.
    [droga--do--gwiazd]

    OdpowiedzUsuń
  9. Szkoda mi jej .. Ale może Nando jakos sproboje ją naprawić? :D
    Zapraszam do mnie na nowość. to-przypadkowe-przenaczenie.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. Spróbowałabyś nie być zadowolona. ;) Współczuje jej takich przeżyć z ojcem. Steven rzeczywiście nie zachował się najlepiej. Kariera i zdobywanie sukcesów swoją drogą, ale siostra powinna być mimo wszystko ważniejsza. Takie jest moje zdanie. No, ale dobrze że teraz próbuje odnowić z nią dobry kontakt. Mam nadzieję, że im się to uda. I niech ona się przekona do tych piłkarzy, nie gryzą i z pewnością są bardzo fajni. :D Nie lubienie Reiny to grzech i tyle. xD
    Pozdrawiam. :D

    OdpowiedzUsuń
  11. Teraz mam nadzieję, że Steven zaopiekuje się Lily, że teraz z nią będzie na dobre i na złe. Ona potrzebuje jego wsparcia. Przez lata jej tego brakowało. Mam nadzieję, że teraz jej tego nie zabraknie. Że poczuje się znowu kochana i potrzebna. Chciałabym, aby teraz Lily cieszyła się życiem. Ale najważniejsze to to by teraz była szczęśliwa.
    Lily jest przykładem na to, że pieniądze szczęścia nie dają. Miała je, ale brakowało jej zrozumienia, czegoś, co jest ważniejsze od pieniędzy
    Szkoda też, że matka tak na nią chuchała. Może teraz byłaby bardziej silna, nie byłaby taka krucha.?
    I niech Lili przekona się do kolegów brata:D

    OdpowiedzUsuń
  12. Trochę smutny ten wstęp. Szkoda mi Lily i jej relacji ze Stevenem, która nie przetrwała próby czasu.. Pozostaje mi mieć nadzieję, że teraz pomiędzy rodzeństwem wszystko się ułoży. Oboje wiele przeszli, nauczyli się nowych rzeczy o sobie i o ludziach, wśród których żyją. To powinno pomóc im na nowo złapać kontakt, typowo bratersko-siostrzański, oparty na wzajemnych wsparciu i zaufaniu. Cieszę się, że Gerrard zdecydował się wprowadzić Lily w personalny świat Liverpoolu. Istnieje prawdopodobieństwo znalezienia tam dla dziewczyny nowych duszyczek, które pomogą jej mierzyć się z rzeczywistością i marami przeszłości. Moim zdaniem, idealny do tego byłby "blondwłosy byczek". ;D

    pozdrowienia! cmok! cmok!

    OdpowiedzUsuń
  13. Nie rozumiem Lily, jak ja bym miała możliwość poznania jakichkolwiek piłkarzy, w ogóle bym się nie zastanawiała. :DD Dobrze, że jej relacje z Gerardem pomimo upływu czasu i dzielącej ich przez pewien czas granicy układają się jednak dobrze. ;)
    [http://rok-w-raju.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń
  14. Jeśli masz ochotę to zapraszam na nowość -> www.gorzki-smak.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń