Opowiadanie w całości dedykowane Izuś i La seniorita T.

12 lipca 2013

#10. The time that I can call it luck.

   Wymsknęła się z sypialnego łóżka najciszej, jak tylko potrafiła. Gestem dłoni zgarnęła swoją bieliznę i w ostatniej chwili jego koszulę. Żywiołowy, aczkolwiek nieco łagodny zapach jego perfum przywodził jej wspomnienie wczorajszej nocy. Błogi uśmiech zagościł na jej ustach, kiedy cichutko przemykała do łazienki. Stając przed lustrem nie dostrzegła żadnych zmian. Żadnych fizycznych zmian. Pomimo wydarzeń ostatnich godzin nadal pozostawała tą samą Lilianną. Wyraz jej twarzy mówił tak naprawdę niewiele. Jednak wewnętrznie emanowała radością. Uzasadnioną radością. Do tej pory zagubiona, czuła się niczym turystka błądząca po nieznanym jej szlaku, zapuszczając się w niego pod wpływem własnej intuicji, znalazła swojego przewodnika. Kogoś, kto z całkowitym oddaniem i poświęceniem jest w stanie wskazać jej właściwa drogę, tą drogę, którą powinna bezproblemowo zmierzać. Nie miała w głowie ułożonego żadnego planu, na to jak miałyby wyglądać jej najbliższe dni, tygodnie, a nie wspominając już o miesiącach. Wiedziała, że to, co było między nią a nim było czymś wyjątkowym i nie chciała w to ingerować. Chciała, żeby się ułożyło. Po prostu.

     Kuchnia. Gotowanie. Przyrządzanie posiłków. To wszystko absolutnie nie było jej domeną? Ale czego nie robi się dla kogoś, na kim nam zależy, nieprawdaż? Przynajmniej warto się poświęcić, warto się przełamać, warto spróbować. Momentami zazdrościła Alex. Jakby nie patrzeć na jej znajomość ze Stevenem, a od dnia wczorajszego małżeństwo, miała przy sobie faceta, który dysponował niemałą wiedzą kulinarną. A z drugiej strony dziękowała opatrzności za Fernando – nie odstawał od Stevena pod żadnym względem. Także tym kulinarnym. Chciała zrobić coś dla niego. W pewien sposób odwdzięczyć się. Za to, jaki był, a przede wszystkim za to, że był. Parzenie kawy, będące niebanalną czynnością, to pierwsze co przyszło jej do głowy. Szybko rozmyśliła się, włączając ekspres. Uwielbiała kawę z kardamonem. Steven też. Pomagała mu regeneracji. Działa z pożytkiem na układ trawienny, dlatego też ją ceniła. I tak chętne kosztowała jej smaku. Od dłuższego czasu diety i zdrowe żywienie to było to, co dogłębnie ją interesowało, w co chciała się nadal z chęcią zagłębiać. Może dietetyka i zdrowe odżywianie się były dla niej idealną przyszłością? Nie wykluczała tego. Zazwyczaj nie lubiła myśleć nad swoją przyszłością, aczkolwiek chciała coś osiągnąć, nie odstawać od brata. Chciała, żeby zmarła matka i Steven byli z niej dumni. A posada fotografa drużyny, jaką miała zacząć pełnić po przerwie świątecznej nie była szczytem jej ambicji, zdecydowanie nie. Dźwięk rozbrzmiewającego coraz głośniej telefonu komórkowego zmusił ją do otrząśnięcia się. Nie chciała by obudził on mężczyznę, który obecnie spał w jej sypialni tak słodko. 


- Kimkolwiek jesteś, dzwoniąc o takiej porze w Boże Narodzenie to niepoważne, mimo że nigdy nie przepadałam zbytnio za tymi świętami. Czego? - wyrzuciła, nie zważając nawet, kim jest jej rozmówca.
- Ja również cieszę się, że mogę Cię usłyszeć. Przypuszczam, że to Boże Narodzenie nie będzie takie całkiem puste, nie sądzisz? - po drugiej stronie słuchawki rozległ się szczery śmiech.
- Steven! Jak wakacje? Nie, właściwie to podróż poślubna? - zaszczebiotała do urządzenia.
- Gorące Seszele to zdecydowanie jak najbardziej dobra opcja na umilenie sobie świąt – zaśmiał się. - Co wczoraj robiłaś? Zmyłaś się dość szybko z przyjęcia.
- Oh, nie udawaj, że nie wiesz, kiedy wyszłam i z kim – żachnęła się.
- Liczę na to, że dowiem się tego od Ciebie, dziecinko.
- Steven, myślisz, że różnica tych dziewięciu lat między nami odnosi się to tego, że jestem młodsza i głupsza? Wiem, że po części maczałeś w tym palce, jednak nie mam pojęcia jak duży był w tym wszystkim twój udział – westchnęła.
- Też Cię kocham. Czyli noc udana? Był u Ciebie, prawda? - była pewna, że na jego twarzy zagościł banan, kiedy roześmiał się po raz kolejny.
- Był i jest.
- Nie będę nawet pytał, co robiliście? - jęknął, udając zniesmaczenie. - Gdybyś musiała opowiadać mi te wszystkie rzeczy ze szczególikami. Chociaż jestem twoim bratem i powinienem wiedzieć.
- Ale nie muszę i nie mam takiego obowiązku. To moje życie, Stevie, moje. Może ja też powinnam wyciągnąć od Alex kilka informacji odnoście waszej znajomości, tak dogłębniej, co? - zaśmiała się.
- Dobra, dobra. Jest dobrze, myślę, że to ci wystarczy.
- A, dzięki za pełną lodówkę. Jesteś kochany!
- Możesz się śmiało przed nim wykazać, mając w zanadrzu pełną lodówkę – zażartował, doskonale wiedząc, jak mają się jej zdolności kulinarne.
- Jesteś głupi, ale i tak cię kocham. Zadzwonię wieczorem. Uściskaj Alex ode mnie! - chwilę po tym pożegnała się i rozłączyła. 


     Był kochany. Uwielbiała, kiedy tak po prostu się o nią troszczył. Była też wdzięczna jego partnerce, że ona sama nie miała nic przeciwko temu. To dlatego uważała, że Gerrard tak dobrze trafił. Kobieta, którą pokochał to pełna ciepła rodzinnego, miłości i zrozumienia osoba, z którą już niebawem chciał założyć rodzinę. Chciała, żeby ten etap jego życia łączył się również z brakiem ingerencji w jej życie osobiste. Ona tez miała aspirację na rodzinę, na dzieci, na męża, na dom, na labradora biegającego radośnie po domowym ogrodzie, gdzieś na obrzeżach miasta, ale jeszcze nie teraz. Nie była na to gotowa. Gdyby konieczność zmusiła ją do tego, podjęłaby to ryzyko, jednak póki co, dobrze było jej tak, jak jest i nie chciała, żeby uległo to zmianie. 


     Przystanął w progu kuchni jej apartamentu. Miał na sobie jedynie spodnie od garnituru. Instynktownie zerknęła w tamtą stronę, po chwili wzdychając cicho z rozmarzeniem. Był idealny. W każdym tego słowa znaczeniu, w każdym celu. Jego atletyczne ciało, przypominało ciało co najmniej greckiego boga. Spuściła wzrok, czując, że się rumieni. Wróciła do czynności sprzed kilku sekund – smarowania pieczywa.


- Rozpraszam cię? - musnął czubek jej głowy, przystając tuż za nią.
- Ubierz się.


     W odpowiedzi usłyszała tylko perlisty śmiech. Ułożył dłonie na jej biodrach, dotykając wargami jej szyi, odsuwając nieco kołnierzyk jego koszuli, którą miała na sobie, zaczął obcałowywać jej ramię. Uwielbiał czuć dotyk jej aksamitnej, delikatnej skóry.


- Skoro moja półnagość tak bardzo cię rozprasza, to chcę odzyskać to, co należy do mnie – zaczął rozpinać guziczki koszuli.
- To wtedy ja będę rozpraszała ciebie – zauważyła z lekkim rozbawieniem.
- Nie mam absolutnie nic przeciwko takiemu rozpraszaniu – mrugnął do niej.
Pokręciła z rozbawieniem głową, układając kolorowe kanapki na talerzu
- Jesteś pewna, że to, co przygotowałaś, będzie zjadliwe? - nagle naszła go nieodparta chęć podrażnienia się z nią.
- Wiesz, jeśli nie chcesz, nie musisz tknąć ani jednej kanapki, ale ja w przygotowanie każdej włożyłam tyle serca – podała mu kubek z kawą, parzoną według pięciu przemian, a sama usiadła przy stole, racząc się swoim ulubionym napojem.
- Zmusiłaś się i przygotowałaś coś dla mnie? - upił łyk, siadając obok niej.
- Chciałam i przygotowałam je dla ciebie – musnęła subtelnie kącik jego ust, poprawiając go.
- Będą tak smaczne, jak ta kawa z kardamonem? - uniósł brew ku górze, delikatnie pociągając ją na swoje kolana.
- Skąd wiedziałeś?
- Twój brat, mistrz patelni, niejednokrotnie próbował uraczyć nas tą kawą, ale przyznam, że ani razu nie wyszło mu to tak mistrzowsko, jak tobie dzisiaj – roześmiał się na samo wspomnienie Gerrarda, wyklinającego ekspres do kawy, który to według niego zawsze 'burzył' smak tej kawy.
- Powinnam potraktować to jako komplement? - uśmiechnęła się szeroko.
- To jest komplement – musnął jej czoło i nosek. W odpowiedzi otrzymał jej słodki uśmiech, kiedy wpatrywała się w niego z uwielbieniem.


~~~

- Wyjdźmy gdzieś! – zawołał entuzjastycznie z salonu, kiedy ona stała przed lustrem, co chwila wygładzając dłońmi małą czarną, która bez tego leżała idealnie na jej drobnym ciele.
- El Nino, jest godzina osiemnasta dwadzieścia trzy, a ty chcesz wychodzić? Dokąd? – mruknęła mało entuzjastycznie.
- Chcę wyjść gdzieś z tobą, chcę spędzić ten czas razem z tobą, zjeść kolację – uśmiechnął się, przystając w progu sypialni.
- Ale to Boże Narodzenie, nie sądzę, żeby jakaś restauracja była otwarta. Poza tym to dzień, gdzie każdy chce przebywać ze swoimi najbliższymi w wąskim gronie – zmarszczyła brwi, taksując się wzrokiem po raz kolejny.
- Kto tu mówi o restauracji? Coś wpadło mi do głowy – objął ją, uśmiechając się szeroko. – Wiedz, że jesteś kobietą w Liverpoorz’e, w Europie i na całym świecie – szepnął jej na ucho.
- Czy ty coś kombinujesz? – zaśmiała się cicho, wtulając twarz w jego ramię.
- Próbuję ci właśnie oznajmić, że wychodzimy – musnął delikatnie jej skroń.
- Jak to? Dokąd? – odsunęła się nieco, by móc spojrzeć mu w oczy.
- Im mniej wiesz, tym lepiej – puścił jej oczko i poprowadził do przedpokoju, gdzie narzucił jej na ramiona zimowy płaszczyk w kolorze ciemnego machoniu.


     Sam wyglądał nienagannie. Jeansy, elegancka koszula, czego dopełnieniem była marynarka. Nawet kurtka, którą narzucił na siebie nie ujmowała mu wcale z jego uroku, podobnie jak Liliannie.


- Fernando, gdzie ty mnie ciągniesz? – spojrzała na niego podejrzliwie, kiedy zamykał za nią drzwi.
- Wytrzymaj jeszcze kilka minut – ścisnął jej dłoń.


     Kiedy wyszli na zewnątrz, przywitał ich mroźny podmuch wiatru i sypiący się z nieba biały puch, którego wszędzie było pełno, jednak w umiarkowanych ilościach. Ruszyła w stronę podziemnego parkingu, jednak on najwyraźniej nie zamierzał korzystać z samochodu, bo pociągnął ją w przeciwnym kierunku.


- Myślałam, że pojedziemy samochodem? – przystanęła na ośnieżonym chodniku, tupiąc nogą, a stukot jej obcasa rozniósł się w pobliżu kilku metrów.
- Przejdziemy się pieszo. Świeże powietrze zrobi dobrze nam obojgu – uśmiechnął się pod nosem.


     Westchnęła, gdyż ta perspektywa była jej nieco nie w smak. Pokonywanie jakiegokolwiek dystansu w ponad dziesięciocentymetrowych szpilkach nie było urzeczywistnieniem jej marzeń. Ubierając je miała na celu to, by choć trochę dorównać mu wzrostem, a i tak sięgała ledwo do szyi Hiszpana.

     Gdy dotarli na miejsce, stając przed drzwiami zupełnie nieznanego jej mieszkania, z jego wnętrza dało się wyczuć Georga Michaela i jego ‘Last Christmas” rozbrzmiewającego wśród śmiechów i cichych rozmów. 

- Jesteśmy – pogładził jej zmarznięty policzek, kiedy w progu mieszkania stanął jego gospodarz, Pepe Reina.
- Jednak zdecydowaliście się? Feliz Navidad! – mrugnął do Lilianny, która poczuła się nieco zagubiona.
- Zdecydowaliśmy się na co? – spojrzała wyczekująco na swojego towarzysza.
- Pepe zaprosił mnie na kolację bożonarodzeniową, a jeszcze do dzisiaj nie wiedziałem, czy będę mógł przyjąć jego zaproszenie, więc wyszła taka niespodzianka – pociągnął ją do środka, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Rozbierajcie się i zapraszam do salonu – odparł radośnie gospodarz.
     Zza rogu wyłoniła się wysoka brunetka, uśmiechając się przyjaźnie do Fernando. Okazała się nią być narzeczona bramkarza, Yolanda.
- Yolanda, narzeczona Pepe – uśmiechnięta podeszła do Jane, wyciągając do niej dłoń, zauważając jej zakłopotanie i niepewność.
- Miło mi cię poznać – uśmiechnęła się dość niepewnie, ściskając dłoń kobiety.
- Wszystko jest już gotowe – gestem dłoni zaprosiła ich do salonu.


     Podążyła tam za nim, dość niepewna. Nie znała tu nikogo prócz mężczyzny, z którym tu przyszła i gospodarza domu. Okazało się, że nie są oni jedynymi gośćmi pary. Przy stole siedziała jeszcze dwójka osób. Fernando przywitał się ze swoim kolegą z drużyny i jego żoną. Dirka Kuyta miała okazję widzieć raptem parę minut, kiedy to brat zabrał ją na trening drużyny. Uścisnęła kolejno dłoń jego i Gertrude, która wydawała się być bardzo sympatyczną kobietą. Podeszła do niego, a on objął ją ramieniem. Dzięki temu zapewniał jej to niesamowite poczucie bezpieczeństwa. Nie liczyła się nawet minusowa temperatura na zewnątrz, bo biło od niego tak niesamowite ciepło i czuła, że w jego ramionach byłoby jej wręcz gorąco. Przytuliła się do niego, rozglądając dyskretnie. Gołym okiem dało się dostrzec, że wygląd tego mieszkania to zasługa wyłącznie kobiecej ręki. Urządzone nowocześnie z nutką klasyczności. Każdy, nawet najmniejszy element idealnie pasował do pozostałej reszty. Jej dalsza analiza została brutalnie przerwana, gdyż pani domu zaprosiła wszystkich do stołu. Jej miejsce było przy nim, nawet teraz, kiedy mieli zjeść wspólny posiłek ze znajomymi. Zajęła miejsce obok niego, delikatnie wplatając swoje drobne, kościste palce w jego dłoń. W tej chwili zastanowiła, czy to, jak czasami się zachowuje, jak stroni od towarzystwa innych osób, jest dobre. Przecież poszerzanie swoich horyzontów, to także poznawanie ludzi i zawieranie nowych znajomości. Wiedziała, że kolacja ta nie zastąpi jej tej przygotowywanej przez ukochaną matkę, ale mogła być namiastką tej domowej atmosfery. Tak więc czemu miałaby z tego rezygnować?


~~~


     Wiedziała, że ten wieczór będzie wspominała bardzo pozytywnie. Dość szybko znalazła wspólny język z ludźmi, których dopiero poznała. On cieszył się. Cieszył się, że poniekąd miał w tym swój udział. Dla niego i tak była wspaniała, ale brakowało jej otwartości. Właśnie, otwartości. I tej otwartości chciał jej nauczyć. Chciał się nią opiekować i uczyć ją. Wiedział, że tego potrzebowała. Potrzebowała też jego, bo to on nadawał teraz sens jej życiu. I wcale nie był potrzebny jej do tego alkohol, czy kolejna przypadkowa znajomość z piłkarzem, zazwyczaj kończąca się na jednonocnej przygodzie. Miał u boku mężczyznę, do którego wzdychały miliony kobiet na całym świecie, ale on wybrał ją, właśnie ją. Dla niego tłumy zauroczonych fanek były niczym w porównaniu z uczuciami, jakimi darzyła go ta drobna istotka.
- Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć, ale właściwie nie wiem, co mogłabym zrobić – zaczęła dość niepewnie, wsuwając dłoń do kieszeni jego kurtki.
- Wystarczy mi twój uśmiech, dla niego było warto – przystanął, obejmując ją w pasie i przyciągając do siebie.
     Zarzuciła mu na szyję ręce, przybliżając swoje usta do jego warg. Dzieliły ich tylko milimetry. Musnął jej malinowe, pełne wargi dość gwałtownie. To wystarczyło, żeby odwzajemniła go z nieopisaną dla siebie czułością. Była szczęśliwa. Wiedziała, że to szczęście osiągnęła właśnie dzięki niemu.

___________________________________________

Wracam tutaj po półrocznej przerwie. W jakim stylu? Trudno jest mi to ocenić, Wy zrobicie to lepiej. Ta dziesiątka nie jest ziszczeniem moich marzeń, ale w pewien sposób podoba mi się ten rozdział, bo zawarłam w nim to, co chciałam przekazać. Od dzisiaj będę tutaj bywała już zdecydowanie częściej. :)
Mam nadzieję, że nie macie mi za złe tego, że nie dotarłam jeszcze do Was z komentarzami, ale nadrabianie zaległości, zwłaszcza ponad półrocznych zajmuje trochę czasu. Myślę, że za jakiś tydzień, góra dwa, będę mogła tutaj napisać, że jestem na bieżąco ze wszystkimi opowiadaniami. Jeszcze raz dziękuję za zrozumienie. :*
Pozdrawiam.